sobota, 28 kwietnia 2018

Wise Cafe w Hotelu Novotel (obok Starego Browaru)

Są takie lokale, które pozornie nie mają łatwego życia. Do takich zaliczyć można hotelowe restauracje czy kawiarnie, nad którymi najczęściej ciąży czarny PR miejsc przeznaczonych raczej dla gości obiektu i do których z ulicy w ogóle nie ma po co przychodzić. W sumie to przyznaję się bez bicia, że takie myślenie mnie też trochę dotyczy. Nawet pomimo faktu, że nieraz dałem się pozytywnie zaskoczyć, wciąż gdzieś tam łapię się na tym, że tego typu miejsca odwiedzam... rzadziej.




Do Wise Cafe w hotelu Novotel obok Starego Browaru trafiłem nie bez przypadku. Kawiarnia postanowiła zorganizować warsztaty parzenia kawy i szczęśliwym trafem stałem się jednym z zaproszonych gości. Choć na co dzień nie mam za dużo do czynienia z kawą, uznałem, że warto się przejść i zobaczyć, co ciekawego mnie czeka.

Po przekroczeniu progu Wise Cafe zdziwiłem się, ile przestrzeni jest w środku. Na początku wnętrze skojarzyło mi się z wystawnymi poczekalniami w jakimś dużym obiekcie. Taki trochę klimat rodem z amerykańskich filmów, których akcja dzieje się w dużym mieście, a bohaterowie spotykają się w takim właśnie miejscu, by omówić swoje interesy. Geometryczna posadzka, kilkupoziomowe wnętrze, dużo schodów i połacie szkła. Wrażenie to jednak było nieco mylne, bo podążając dalej, do części barowej zrobiło się całkiem kameralnie. Wnętrze podzielono na strefy, więc ta przestrzeń wcale nie przytłacza. Aha, do samej kawiarni wchodzi się nie przez recepcję Novotelu, a oddzielne drzwi.





Jaka idea towarzyszy twórcom Wise Cafe? Przede wszystkim chodzi o kontrolowanie całego procesu jej wytwarzania. Jest to jedna z zaledwie kilku kawiarni w Poznaniu, w której różne gatunki kawy wypala się na miejscu. Co ciekawe, sam piec stoi na widoku odwiedzających, więc czasem można zobaczyć na własne oczy, jak wypalane są ziarna. Choć gdzieś mi świtało w głowie, że poziom wypieczenia kawy wpływa na jej ostateczny smak, dopiero w trakcie próbowania kolejnych naparów zdałem sobie sprawę, jak kolosalne są to różnice. A miejscowy wybór gatunków jest naprawdę spory.

Kawa kawą, ale na miejscu czekają jeszcze inne atrakcje... Wypieki! Co tu dużo mówić - jest to słodki foodporn w najczystszej postaci. Prawdziwe drożdżówki, tarty (na słono także), ciasta, kremy, owocowe koktajle i tak dalej. Żałuję, że to miejsce nie istniało jakieś trzy lata temu, kiedy mój apetyt na słodkie był w szczytowej formie. Pewnie wtedy oszalałbym tu ze szczęścia. Dziś, pomimo że takim pożeraczem słodyczy już nie jestem - kusiło, ale na szczęście pohamowałem chęci na zjedzenie wszystkiego. Padło na panna cottę i bezę z orzechami. W skrócie: bajka. 



Co bardzo mi się spodobało, to proekologiczne podejście twórców Wise Cafe do prowadzenia biznesu. Chodzi o filozofię "zero food waste", w której chodzi o takie aspekty jak minimalizowanie odpadków, korzystanie z lokalnych produktów (poza kawą oczywiście...) czy uprawianie własnych warzyw i ziół. Ciastka zrobione z fusów po kawie? Brzmi ciekawie. Ktoś może zapyta - jak kawiarnia zlokalizowana w dużym wieżowcu wykorzystującym masę energii może uchodzić za ekologiczną? Jasne, trzymanie się wszystkich standardów bycia eko nie jest łatwym zadaniem. Jeśli natomiast knajpa czy kawiarnia rzeczywiście stara się wykorzystywać surowce kilkukrotnie, korzysta z opakować z recyklingu i ogranicza marnowanie żywności (niby tak oczywiste, a jednak jest to ogromny problem)  to już robi świetną robotę. 




Choć jak już gdzieś wspominałem w tekście, nie jestem kawoszem i stałym bywalcem kawiarni, w Wise Cafe odkryłem w sobie żyłkę smakosza małej czarnej. Przyjemne miejsce. 

Wise Cafe
Plac Andersa 1
Facebook



0

środa, 11 kwietnia 2018

Dobra kuchnia po zachodniej stronie miasta: Meg's Restaurant

Choć dotarcie do Meg’s Restaurant wymagało ode mnie przeprawy przez całe miasto, po wizycie ani przez minutę nie żałowałem ponad godzinnej (i to w jedną stronę!) wycieczki do celu. To miejsce zwyczajnie mnie zauroczyło.



Restauracja mieści się na przeciwko Ławicy. Nie zauważycie jej z poziomu Bukowskiej (choć widnieje w adresie), gdyż przysłonięta jest ekranami akustycznymi. Przez to staje się jeszcze mniej zauważalna i podejrzewam, że nikt nie trafi tu przypadkiem. Dojazd na miejsce odbywa się boczną drogą równoległą do Bukowskiej. Sam lokal mieści się w niedużym pensjonacie i choć już mogłoby się wydawać, że owiana złą sławą reputacja knajp w przydrożnych motelach dotyczyć będzie także Meg’s, nic z tych rzeczy.





Już po wejściu do środka robi się miło. Wnętrze jest przyjemne, eleganckie i kameralne. Przestrzeni też nie brakuje - podzielono ją na dwie strefy. Pierwszą – bliżej wejścia, mniej doświetloną i drugą – większą, z wyjściem na ogród. Do Meg’s wpadłem w niedzielę w koło południa i akurat tak się złożyło, że byłem jedynym gościem w całym lokalu. O dziwo, nie czułem się ani trochę skrępowany nietypową sytuacją. Atmosfera była luźna i niezobowiązująca, choć lokal rzeczywiście kwalifikuje się do poziomu „premium” pod względem całej otoczki.

Comber z jelenia





Pierwsza strona w karcie zdradza co nieco na temat kuchni Meg’s. Jest lokalnie, ale z nowoczesnym sznytem. Co w niej znajdziemy? A no na przykład: pierogi z kaczką, sosem z suszu owoców i pianką z anyżem (26 zł), flaki wołowe z imbirem i ogonem wołowym (19 zł), rosół z perliczki (17 zł) czy kurczaka kukurydzianego na wędzonym puree ziemniaczanym (37 zł).
Interesujące jest to, że dołączono też pizzę. Choć taki pomysł trochę nie trzyma się całości, są to placki w wersjach na bogato, bo znaleźć na jednej z nich można kozi ser, miód, buraki, tymianek i orzechy włoskie. Następnym razem – z dużą chęcią.

Krem z topinamburu


Tym razem jednak pierwszeństwo miały inne rarytasy. Wybór padł na: comber z jelenia na przystawkę (45 zł), krem z topinamburu (17 zł), wspomnianego już kurczaka kukurydzianego, a na deser foundant z musem czekoladowo-piernikowym (23 zł). I tak po kolei: comber z jelenia zaskoczył delikatnością mięsa i intesywnością aromatów. Charakterystyczny smak dziczyzny nie wchodzi na pierwszy plan, tylko przyjemnie współgra z pozostałymi dodatkami na talerzu: puree z pietruszki, chipsami z topinamburu, sosem z kawy oraz najważniejszym: gotowanym boczkiem. Sama tekstura dania to oddzielny temat, bo zapewnia szerokie spektrum wrażeń: jest chrupiąco, mięsiście i delikatnie. Największe wrażenie zrobił na mniej jednak krem z topinamburu. Złożoność smaku i jego nieoczywistość zaskakiwała mnie z każdą kolejną łyżką. Co ciekawe, danie zostało polecone już na wstępie. Jak się okazało – był to strzał w dziesiątkę.

Kurczak kukurydziany



Pierś z kurczaka kukurydzianego zaskoczyła mnie chyba najmniej, choć to również solidne danie i generalnie - wszystko w nim grało. Również w tym przypadku pojawiła się gra tekstur: chrupiący chips, puszyste puree i soczysty drób. Opiekana kapusta doskonale uzupełniła danie o słodko-gorzką nutę. Piękna sprawa.
I na koniec ten oto foundant z piernikowym sosem. Zobaczcie sami, jak to wyglądało. Bajka!





Meg’s Restaurant jest raczej słabo rozpoznawalną restauracją. Duża szkoda, bo jedzenie broni się samo i uważam, że absolutnie nie potrzebuje rekomendacji. Wszystko tu gra: atmosfera wprawia w dobry nastrój, obsługa zna się na rzeczy a jedzenie jest takie, że głowa mała. Uważam, że warto spróbować. Tym bardziej, że restauracja oferuje również ofertę lunchową za 20-parę złotych. Patrząc na całokształt - ceny zaskakują. Pozytywnie. 


Meg's Restaurant
Ul. Bukowska 348/350

0

Gdzie zjeść w Poznaniu?

Pierwszy albo drugi raz w Poznaniu? Dla ułatwienia wyboru restauracji przygotowałem poniższe zestawienie. To dziesięć zgoła różny...